Bohaterka nie jest bezmyślnie publikującą influencerką, chce być kimś więcej niż słupem reklamowym czy wieszakiem na ubrania. Kiedy decyduje się na nagranie filmiku o swoich słabościach, musi zmierzyć się z krytyką i konsekwencjami tej decyzji.
Wiele reklamodawców jest zawiedzionych, a liczba followersów spada. Sylwia staje się rozgoryczona faktem, że nie ma prawa podzielić się z fanami swoim poczuciem odosobnienia i samotnością. Wizyta na rodzinnym obiedzie nie pomaga głównej bohaterce. Jej najbliżsi, w tym matka, nie traktują jej problemów poważnie, a większe poruszenie stanowi dla nich zobaczenie Sylwii na okładce magazynu sportowego. Influencerka decyduje się na zamieszczenie kolejnego filmiku na swoich mediach społecznościowych. Tym razem materiał ten dotyczy stalkera, który prześladuje główną bohaterkę. Nieoczekiwanie mężczyzna ten stanie się dla Sylwii najbliższą osobą.
Kamera operatora Michała Dymka obserwuje każdy krok influencerki. Towarzyszy bohaterce, pokazuje ją w zbliżeniach, przygląda się jej mimice, a nawet reakcjom – takim jak tytułowy, spływający po czole pot. Michał Dymka, rejestrując treningi Sylwii, stawia na dokumentalną formę. Zabieg ten nadaje dynamizmu przedstawionemu obrazowi, a także uwypukla surowość dramatu von Horna.
Największym plusem “Sweat” jest zdecydowanie Magda Koleśnik, która brawurowo zagrała rolę głównej bohaterki.
Aktorka niezwykle dobrze odnajduje się w scenach wymagających ponadprzeciętnej aktywności fizycznej- aż nie chce się wierzyć, że sama nie jest influencerką fitness! Wrażenie autentyczności w scenach dramatycznych zostało wypracowane poprzez niuanse, takie jak:. intonacja głosu, drobne gesty lub spojrzenie głównej bohaterki. Pomimo kilku wpadek, Sylwia szybko wzbudza sympatię u widza co jest dużą zasługą Magdy Koleśnik.
Kameralny dramat w niebanalny sposób dotyka tematu potężnej siły mediów społecznościowych. Wraz z influencerami nieustannie bierzemy udział w dynamicznym, wirtualnym spektaklu, w którym słowa, myśli i czyny przestają po 24 godzinach mieć jakiekolwiek znaczenie.. Magnus von Horn pozostawia widzów z kilkoma pytaniami po seansie. Czy osoby popularne mogą być samotne? Czy jako ludzie mamy wpływ na to, kim jesteśmy, a może to świat zewnętrzny zawsze będzie nas definiował? Kim jesteśmy i co robimy, kiedy nikt nas nie obserwuje? Odpowiedź na nie każdy musi znaleźć sam. Bo chociaż reżyser dochodzi do wielu interesujących wniosków, nigdy nie ocenia ani nie moralizuje. Za pomocą finału woli wprowadzać w wątpliwości. Być może każda łza była pod publikę, a każde słowo miało trafić w nasz czuły punkt? Niezależnie od interpretacji, warto dać like'a.