Bohaterowie filmu, postawieni ze względu na kryzys gospodarczy w sytuacji bez wyjścia, postanawiają wziąć udział w konkursie tańca, podczas którego wygrywa para, która jako ostatnia zejdzie z parkietu. Oznacza to wiele godzin nieustannego przebywania w ruchu. Wszystkiemu przyglądają się osoby wysoko usytuowane, którym przyjemność sprawia ten żałosny wyścig o ciepły posiłek. Dehumanizacja, którą uprawiają właśnie ci oligarchowie, na pierwszy rzut oka zdaje się być ciut przerysowana. Odnosi się wrażenie, że to wszystko jest jakieś sztuczne, że za dużo tej zawoalowanej brutalności, ale im głębiej w kolejne sceny, wyłapane oszczerstwa coraz częściej okazują się prawdą. Taniec, który powinien przynosić ludziom szczęście, został użyty w filmie jako narzędzie zbrodni. Zamiast zbliżać do siebie partnerów, sprawia, że są od siebie coraz dalej. Podobnie sprawa ma się z klaunami – choć początkowo mają zapewniać radość, są na tyle nienaturalni, że doprowadzają dzieci do płaczu.
Nawet nadmiar humoru może zatem doprowadzić do tragedii.
Czynność, na którą zdecydowali się uczestnicy konkursu, to tak naprawdę karykatura tańca – pozbawiona chęci, wigoru, śmiechu, a nawet muzyki, bo jak bohaterowie mieliby słyszeć muzykę, jeśli próbują zagłuszyć zmęczenie i głód? Oglądamy zatem dwugodzinną interpretację średniowiecznego danse macabre. Przedstawione kontrasty tylko bardziej przypominają widzowi, że każdy jest równy w obliczu śmierci, ale rozwija ten schemat o konkluzję, że mimo gwarancji śmierci, życie również może stać się dla niektórych piekłem.