Historia o samotnym, zdystansowanym ojcu, który zabiera swoją córkę na wakacje do Turcji, zachowuje z początku pozory filmu obyczajowego. Obserwujemy, jak nasza dwójka bohaterów przechadza się między basenami, jak chodzą do barów i na wieczorne występy, zajmując uciekający im wspólny czas. W pewnym jednak momencie pojawiają się emocje, znaki zapytania, rozważania i symbole. Śmiechy mieszają się z płaczem, a podczas niektórych scen robiło mi się wręcz duszno. Sam przyznam, że film poczułem w pełni dopiero na sam koniec, gdy z moich oczu zaczęły płynąć niekontrolowane łzy, których nie mogłem okiełznać przez całą drogę powrotną. A to, moi drodzy czytelnicy, nie jest łatwą sztuką.
Może to przez fakt, że sam wychowałem się w podobnych czasach, gdzie do sklepu chodziło się z walkmanem w dłoni, na komórki stać było tylko tych bardziej zamożniejszych. Ja sam czasem, z nudów, spędzałem wolne chwile poza domem, wygrzewając się w słońcu - „Aftersun” to nie tylko tego typu wspomnienie, ale również rozważania nad istotą ludzkiej pamięci. Bohaterowie uwieczniają swoje przygody na filmie w każdej możliwej chwili, nie chcąc, by wszelkie ślady po tureckich wakacjach po kilku dniach bezpowrotnie zniknęły. Oglądając ich pamiętniki, czułem, jakbym był tam razem z nimi. Zdecydowanie pomogła też przyjęta tutaj perspektywa dziesięcioletniej bohaterki, która prowadzi nas przez świat, jaki tylko ona sama widzi. Corio nie tylko gra Sophie, ale staje się nią na naszych oczach. Emocje przekazuje nam jak na dłoni, a partnerujący jej Mescal cały czas dotrzymuje młodej gwieździe kroku. Aż trudno uwierzyć, że dla niej to dopiero początek kariery, a dla niego ta sama kariera rozpoczęła się bardzo niedawno.